Podsumowanie roku 2019 (nie z bloga)

To był najgorszy rok w moim życiu. Usiany najtrudniejszymi prywatnymi problemami. Zbierając swoje poczucie wartości z podłogi zapisywałam codziennie przynajmniej 3 osiągnięcia. Były dni, kiedy największym z nich było zmobilizowanie wszystkich sił, żeby wstawić pranie. Na skali stresu Holmesa i Raha nastukałam tyle punktów, że w teorii powinna mnie walnąć poważna choroba. Miałam jednak chyba dobre sposoby na przetrwanie. Jednak ten stres z prywatnego życia nie dawał pełnego dostępu do zasobów mózgowych. I w takich okolicznościach przyrody przyszło mi mierzyć się z jednocześnie najtrudniejszym rokiem w mojej zawodowej karierze – bliskim spotkaniem z rolą strategicznego analityka biznesowego w kilkuset osobowej strukturze.

Pewnego dnia siadłam i zadałam sobie makabrycznie brzmiące pytanie rodem z logoterapii Viktora Frankla„Po co dalej żyć?”. Jedną z odpowiedzi jesteś Ty. Gdybym miała się tyle nauczyć o analizie i odejść nikomu tego nie przekazawszy, to byłoby marnotrawstwo. 😛 Może w tamtym momencie moje życie nie miało dla mnie wartości, ale miałam nadzieję, że kiedy Ci coś nagram albo napiszę, to będzie z niego chociaż coś dla Ciebie. Przygotowanie nagrania czy artykułu na bloga było często argumentem, żeby wstać rano z łóżka.

Potem poszło inne pytanie, które miało pokazać priorytety „Gdybyś wiedział, że zostało Ci 6 miesięcy życia (czujesz się dobrze, tylko wiesz, że za 6 miesięcy będzie koniec), to co byś zrobił?”. I wtedy zaplanowałam kilka rzeczy na blogu i pojechałam na najdłuższe wakacje od 10 lat. 🙂

Po co Ci to piszę? Może masz mylne wyobrażenie na temat osoby, której słuchasz. Ja takie miałam do wielu ludzi, których obserwowałam z daleka czy z bliska. Wielu z nich miało czy robiło coś, co podziwiałam. Wspaniałe osiągnięcia, cudowna rodzina, wyjątkowy charakter (niezwykła energia, humor, detrminacja). I budowałam sobie jakiś obraz w głowie na ich temat. Choć to nie oni nawet kazali mi tak myśleć. To ja sama. Wyobrażenia o niezwykłych osiągnięciach, cechach, szczęściu. A co się okazuje? Nie ma idealnie sprzyjających warunków. A wiele wartościowych rzeczy powstaje pomimo wad, tragedii i porażek. A może właśnie dzięki nim.

Siła nie jest dana. Budujesz ją walcząc z trudnościami.

Strategiczny analityk biznesowy

Od półtorej roku pracuję jako Strategiczny Analityk Biznesowy. Nie zmieniłam firmy, ale dział, a wraz z nim branżę, strukturę projektu, zespół, ludzi, zakres obowiązków, metody pracy. Wielokrotnie chciałam Ci o tym opowiedzieć (bo myślę, że to ciekawe), tylko było mi wstyd, że efektów nie ma takich, jakie bym chciała. 

Co robi strategiczny analityk biznesowy? Myślę, że to temat na osobny artykuł i może nawet na wiele. W skrócie jednak to nadal analityk biznesowy, który „definiuje potrzeby i rekomenduje rozwiązania, które mają wartość dla interesariuszy”. Różnica polega na tym, że większy nacisk od tego „Co” i „Jak” kładzie na „Dlaczego?” coś robimy, czyli cele, strategia, problemy całej organizacji we wszystkich aspektach (systemy IT, procesy, umiejętności, ludzie, wartości, kultura). 

Oznacza to w praktyce, że bardziej pracujesz na szerszym horyzoncie czasowym, bliżej wyższego kierownictwa, dalej od szczegółów bebecha IT. Mocno dało się we znaki, że skończyła się era, kiedy ja coś robię, ale muszę różnymi działaniami sprawiać, żeby inni to robili. To umożliwia oddziaływanie na większą liczbę ludzi, ale też to działanie jest słabsze niż jakbym sama siadła i coś zrobiła. 

Z konkretów było dużo analizy problemów, stanu obecnego, procesów, umiejętności, prowadzenia szkoleń (w sumie 170 osób z Gdańska, Frankfurtu i Zurychu), warsztatów z zespołami, wdrażanie metody OKR, wsparcie przy definiowaniu celów, kryteriów akceptacji, krytycznych wymagań, usprawnianie komunikacji, ustawianiu ram dla współpracy zespołów, dzielenia się wiedzą, powoływanie nowych inicjatyw, usuwanie przeszkód, zatrudnianie i mentoring analityków, organizowanie spotkań z najlepszymi ekspertami agile w Polsce, itd. Dużo by mówić. 😛 

Najtrudniejsze było zderzenie się z rzeczywistością pracy w takiej roli w kilkusetosobowej strukturze w kilku lokalizacjach z ludźmi mającymi w głowie nawet dekady wspólnej historii. Występowałam czasem w firmach jako konsultant czy trener (ciocia dobra rada na szkoleniu) i łatwo jest wtedy rzucić rozwiązanie „Taki problem rozwiązuje się tak, a taki tak”. I generalnie to prawda. A jednocześnie nieporównywalnie trudniej jest brać udział we wdrażaniu tych złotych rad. Wtedy dopiero mierzysz się z tym wszystkim, ze sztywną materią organizacji, nieplastyczną materią ludzkich uwarunkowań, przekonań, zachowań, które przeważnie szalenie trudno jest zmienić, a na pewno nie w krótkim czasie i na pewno nie bez woli zainteresowanego.

Nie streszczę tej historii. Długo by gadać, a temat i tak nie zostanie wyczerpany z wystarczającej liczby perspektyw. Podzielę się jednak z Tobą kilkoma doświadczeniami i przemyśleniami, które mnie nachodzą w ramach refleksji. Być może kiedyś przydadzą się Tobie jako otucha, kiedy przyjdzie Ci awansować a potem się męczyć z tym sukcesem. 😛 Innym też było ciężko. 😛 A może jesteś już daleko za takim punktem i Ty mi coś podpowiesz. 

Ściana negatywnej energii

Pierwszy raz zderzyłam z tak wielką ścianą negatywnych emocji, złości, frustracji, zniechęcenia. Przejmuję się tym, co ludzie mówią, bo zależy mi, żeby pomóc, poukładać, naprawić. Jednak kiedy zderzasz się z tak wielką porcją negatywizmu od dziesiątek czy setek osób, to w pewnym momencie czujesz się jak kubeł na hejt, z którego zaczyna się wylewać. Ludzie, procesy, rozwiązania – wszystko jest do dupy. I nie ma nadziei. I masakra. Źle to robicie. Zrobiliście za dużo. Nic nie zrobiliście. Nie ma sensu próbować. Nie możemy nic zrobić. Nie wiemy co można zrobić. Niech nam ktoś powie co zrobić. Znów zdecydowali za nas co zrobić. I to głupie. Ale nie powiemy o tym nikomu, bo nie mamy lepszego pomysłu. I lepiej narzekać we własnym gronie na ”tę firmę”. A jak nam się znudzi narzekanie to się zwolnimy. Bo to ich wina, tych tamtych. Ja oczywiście zrobiłbym lepiej, ale akurat nie mam czasu. A z resztą, to nie mój problem, tylko ich. I tak dzień w dzień. 

Bywało, że traciłam spokój, cierpliwość, otwartość. Przepraszam wszystkich, którzy trafiali na takie momenty. 😛 

Jakie wnioski mam teraz? 

Myślałam, że ludzie hejtują mnie. I to prawda. Ale tylko w pewnym procencie. Hejtują też nie z racji bycia daną osobą czy robienia określonych rzeczy, ale z powodu tego, że kojarzysz im się z czymś, stajesz się reprezentacją czegoś. Na przykład reprezentacją managementu (bo skoro nie pracujesz bezpośrednio przy sofcie to jesteś ta druga reszta świata, czyli „nieroby”, „ci oni z managementu”). I wszystko, czego doświadczyli, przeżywali w związku z tą kategorią w przeszłości teraz projektują na Ciebie. Wszelkie doświadczenia, przekonania, emocje. 

  • – Czy ja mogę wejść do Twojego pokoju?
  • -(WTF???) No jasne, a skąd to pytanie?
  • -No wiesz, czy plebs tu może wchodzić?
  • -…Ej, ja jestem takim samym pracownikiem jak Ty, tylko mam inne zadania.

Ludzie przelewają na Ciebie też negatywne emocje z powodu tego, że uruchamiasz w nich coś, co ich wkurza, rozczarowuje, czego się boją. Pytasz o inny zespół, o firmę, o jakiś aspekt ich pracy, a to wyzwala lawinę, która w zasadzie nie jest przeciwko Tobie, ale z racji tego, że stoisz obok, to też dostaniesz wpierdol. A czasem zagrażasz im wytrąceniem ze status quo, nawet jeśli właśnie tego status quo nie znoszą.

Po pewnej fali niezadowolenia z opiniami zasadnymi i konstruktywnymi, ale również takimi od czapy – sprzecznymi ze sobą a czasem z faktami, sięgnęłam po psychologię hejtu, żeby zrozumieć o co w tym tak naprawdę chodzi. Bardzo pouczające. 

To było dla mnie bardzo trudne. Zawsze myślałam, że jestem wrażliwa na ludzi, na ich emocje, ale pierwszy raz wchłonęłam tego negatywnego w ilości kilkuset jednostek. Moje wiaderko regularnie przelewało się w pracy. A poza nią dolewały jeszcze trudniejsze rzeczy.

Generalnie chciałabym, żeby ludzie byli zadowoleni. Jednak w takiej masie, zawsze znajduje się ktoś, kto nie jest. Z różnych względów. I w zasadzie, to nie zadowolenie jest wyznacznikiem tego, czy zmiany idą w dobrą stronę. Na różne rozwiązania spadało wiele hejtu, a mimo to, one powoli zaczynały rozwiązywać problem. A ludzie z czasem nudzili się narzekaniem i się przyzwyczajali. A jak już byłeś cały obity od codziennej krytyki, to potem czasem powiedzieli, że w sumie to jest spoko i pomogło. 

To są ludzie, to nie przewidzisz

Drugą ważną lekcją był dla mnie fakt, że teraz nie pracuję z softwarem, ale z ludźmi, którzy pracują z softwarem. A różnica jest kolosalna. Bo systemy IT są logiczne. 😀 I deterministyczne (w ogromnej większości). 9 lat mojej kariery zawodowej to była analiza, że jak dam wejściu X, to wyjdzie Y. I wychodził. Chyba, że się pomyliłam w analizie, ale wtedy można było skorygować. I to działało w małych projektach i w ogromnych też. Poprzednio pracowałam w utrzymaniu wielkiego systemu rozwijanego przez lata przez setki osób. I tam też to działało. A tu nagle nie działa. Dlaczego?

Ludzie są nieprzewidywalni. Dajesz X na wejściu, a wychodzi z tego Y lub A, czasem 7, albo #, zdarza się, że null. Nie masz pojęcia co człowiek zrobi z daną informacją, poradą, procedurą. Jeden zrobi, drugi nie wiedział co ma zrobić, trzeci nie usłyszał, czwarty zrobi źle, a piąty ma to gdzieś i odwal się. 

Kiedy na danym temacie znasz się lepiej i masz w głowie efekt do osiągnięcia i wiesz, jak to zrobić, ale nie masz tego zrobić sam, tylko spowodować, żeby inni zrobili i wpompujesz w człowieka 100% swojej wiedzy, energii, wskazówek to rzadko się zdarza, żeby efekt był w 100% taki, jak Ty byś zrobił albo o 120%, 200% lepszy. Po drodze jest mnóstwo przeszkód. Mogło nie dotrzeć, mógł nie zrozumieć oczekiwania, mógł nie mieć takiego samego zrozumienia efektu, mógł nie mieć umiejętności, albo mieć to w dupie. 

Mam obecnie wrażenie, że nie da się przewidzieć 100% pewnych konsekwencji. I poza próbowaniem, eksperymentowaniem, nie pozostaje nic lepszego. 

Opinie

Uderzyła mnie w tym roku ilość opinii, jakie ludzie mają na różne tematy. Kiedy przebywasz w jakimś środowisku, to nimi nasiąkasz. Mnie też się to zdarzyło, że przyjmowałam opinie za fakty. O mojej pracy, o innych zespołach, o problemach i ich przyczynach. Opinia powtarzana 100 razy staje się prawdą?

Najbardziej daje do myślenia, kiedy ktoś rozsiewa daną opinię, zaraża nią kolegów i zespół, a to nie jest zgodne z faktami. Tylko, że nikomu nie chce się zadać pytania właściwej osobie, sprawdzić danych czy poświęcić choć 5 minut na weryfikację. Wtedy by wiedzieli. Jednak lepiej i ciekawiej jest gadać godzinami o tym, jakie to głupie, albo, że czegoś nie ma. 

Pamiętam też, że bardzo przejęłam się długim krytycznym wywodem jednej osoby. Krytykowała metodę przyjętą w firmie i sugerowała, że powinno się to zrobić inaczej. Zaczęłam mu tłumaczyć, że jego metoda była stosowana na świecie i miała wręcz odwrotne skutki. Kazał mi słuchać dalej, lecąc ze swoją krytyką kolejne 15 minut. Jak już się nasłuchałam o tym jak źle to robimy i jak to jest głupie, czułam się jak gąbka pełna cudzych złych emocji. I martwiłam się. 

Potem jednak przyszła refleksja – kurdę, przecież wiem, że to jest lepsze. Może nie jest idealne, może nie każdy to widzi, ale jest. Każdy może mieć rację, słuszną uwagę czy lepszą propozycję. Jednak pytanie czy na dany temat wypowiada się ekspert w tym temacie czy ktoś, kto z różnych względów nie ma o tym wiedzy czy informacji, więc jego osąd, to jedynie opinia, w której chciał dać upust wynikający z frustracji nagromadzonej gdzie indziej.

Jednym z zadań analityka, a w szczególności strategicznego, jest opierać się na faktach. Pracuję nad tym.

I tu przypomina mi się dr House ze swoim powiedzeniem, że ludziom nie można wierzyć 😛 (tylko zrobić badania).

Firmowe legendy, „ta firma” i „oni”

Podczas grzebania kijem w firmie pojawiają się różne przeszkody, dla których nie możemy czegoś zrobić albo zmienić. Powody te przekazywane są z pokolenia na pokolenie pracowników i powoli tym nasiąkamy. 

  • – To nasza największa przeszkoda.
  • – A nie możecie z tym zrobić tego, co proponujecie jako rozwiązanie?
  • – Nie możemy tego zrobić.
  • – Dlaczego?
  • – Bo nam nie pozwolą.
  • – A skąd wiecie? Próbowaliście? Kiedy?
  • – Nie no, nie próbowaliśmy, bo byśmy dostali opierdol.
  • – Ale od kogo byście dostali opierdol?
  • – Od X.
  • – Dostaliście kiedyś opierdol od X?
  • – No, nie. 
  • – Nie możemy tego zrobić.
  • – Dlaczego?
  • – Bo ta firma taka jest.
  • – Ta firma, czyli kto? Czy to nie od Was po części zależy?
  • – No niby tak.
  • – A jak zgadacie się z ludźmi z tamtego zespołu, to przecież sami to możecie zmienić między sobą. Nie potrzebujecie do tego już nikogo więcej.
  • – No niby tak, ale w tej firmie to się nie uda.
  • – Oni tak głupio zadecydowali.
  • – Jacy oni? Kto?
  • – No, nie wiem kto. Oni.
  • – A dlaczego tak zadecydowali? A nie poszedłeś powiedzieć, że masz inny pomysł?
  • – Napisałem maila do 1 osoby pół roku temu. To oni mnie powinni zapytać.
  • – Ale kto?
  • – No, nie wiem, oni.
  • – Jak masz takie informacje, to możesz je przekazać X we wtorek?
  • – No, mogę.

Ja bym to zrobił lepiej

Wielokrotnie słyszałam w tym roku, że robię to źle, ktoś by zrobił lepiej. Przeważnie sugerował coś, co myśmy już robili, ale on o tym nie wiedział, albo nie skojarzył faktów. Czasem ktoś dawał pomysł na poprawę, lepsze działanie, które faktycznie miało sens. Często jednak nie. Bo ktoś zamiast zakasać rękawy, zadziałać, to chciał tylko dać upust swojej mądrości, wejść w rywalizację czy poprawić swój obraz siebie. I się przejmowałam.

Ale kiedyś przyszła refleksja. Zrobiłbyś to lepiej? To czemu nie zrobisz? Mamy tyle możliwości, tak sensowne kierownictwo w dziale, że można to załatwić, spróbować.

Bo to by wymagało wysiłku, podniesienia tyłka, podjęcia próby, która może się nie udać, przekonywania wielu ludzi, którzy (jak już ustaliliśmy) różnie reagują, skonfrontowania się ze swoją bezsilnością, oberwania od innych i od siebie, że się nie udało (gdyby się nie udało). Więc lepiej powiedzieć tylko, że ktoś robi to źle. Bo „zrobiłbym, ale akurat nie mam czasu”.

Więc teraz staram się wysłuchać, przemyśleć, zaproponować spróbowanie. Ale gdy się ktoś opiera i szuka wymówek, żeby tego nie zrobić i okazuje się, że nie chodzi o efekt, to już inaczej na to patrzę. Czasem też widzę, że ktoś próbuje, ale też ma trudności, też to nie wychodzi. Bo łatwo jest powiedzieć, patrząc z boku. Trudniej zmierzyć się z tym samemu i dowieźć efekty. 

Jeśli ktoś mówi, że zrobiłby to lepiej, to znaczy, że… tak mówi. ; ) 

Jesteś wąskim gardłem

Całe to pierdolenie o rozwoju osobistym i zawodowym… to prawda. Żeby być liderem dla kogokolwiek, trzeba być najpierw liderem dla siebie. W miejscach, gdzie sobie ze sobą nie radzisz utyka Twój biznes, projekt. Chyba, że masz w zespole kogoś, kto uzupełni Twoje słabe strony. I jako zespół, na różnorodności pojedziecie dalej.

Firma nie urośnie większa niż Ty. Granicą rozwoju Twojej inicjatywy jest granica, jaką sam stanowisz – swoimi ambicjami, umiejętnościami, wiedzą, nawykami, wadami, zaniedbaniami. Jeśli jesteś za coś odpowiedzialny a nie masz wizji, celów, priorytetów, energii, efektywności działania, mądrości, żeby siąść na dupie, zrobić retrospekcję i wyciągnąć wnioski, to Twoja inicjatywa też tego nie będzie miała.

Oczekiwania od siebie i odpowiedzialność

Można sobie wyznaczyć cele, jednak pytanie czy są realne? Czy ja miałam na to taki wpływ? Częściowo tak, częściowo nie. Mam tendencję do czucia się odpowiedzialnym – za efekty zespołu, firmy, za czyjeś samopoczucie. Czasem to fajne i dzięki temu podejmuję się wielu rzeczy, bo wydaje mi się, że mogę na nie wpłynąć. Czasem jednak dobijające, kiedy wydaje Ci się, że nie dałeś rady. Byli u nas czołowi eksperci od zmian w firmach. Czy te inicjatywy nazwane przez kogoś sukcesem różniły się tak bardzo od naszych? Czy możliwe jest zmienianie pracy, przekonań, nastawienia setek ludzi w krótkim czasie? Czasem bez ich zaangażowania? Część odpowiedzialności jest naprawdę po stronie innych ssaków, po stronie środowiska (które dałoby się przewidzieć) lub po stronie nieprzewidywalnego losu.

  • -Nie dałam rady.
  • -Nie na wszystko masz wpływ.
  • -Jakbym się bardziej postarała, to bym miała.
  • -Jak ktoś ma okres i postarasz się bardziej, to będzie miała go mniej?
  • -No, nie… 

Nie wiem czym Ty się zajmujesz

To, że ludzie nie wiedzą, co właściwie robię, to standard w pracy analityka biznesowego. Nie piszę przecież kodu, nie kopię rowu, żeby się go dało zobaczyć i zmierzyć. Kiedyś robiło się dokumentację na X stron, to chociaż tyle było z tego widać. Ale wiele rzeczy jest nienamacalnych – wartość biznesowa (którą de facto dostarczają inni swoimi rękoma), komunikacja, współpraca, oszczędzenie czasu na nie robieniu czegoś bezwartościowego, itd.

Strategiczny analityk biznesowy to jeszcze bardziej abstrakcyjne zajęcie. Tego to już w ogóle nie pomacasz. 🙂 Zarekomendowanie rozwiązania, które w życie wdrażają inni. Zachęcenie do zmiany tam, gdzie zespół nigdy nie poczuje bezpośrednio ani nigdy się nie dowie, że to Ty, bo przechodzi to przez X osób.

I standardem było, że ktoś mówi „Ale ja nie wiem co Ty w zasadzie robisz”, „A co Wy w ogóle zrobiliście?”, „Nic się z tym nie zadziało.”. I brałam to do siebie i było mi przykro jak cholera. Tym bardziej, że działo się wiele, tylko ta osoba tego nie widziała, albo nie rozumiała związku, że pewne rzeczy wynikły w firmie z innych. Czasem oczywiście, miała rację. 🙂 Obawiałam się jednak, że skoro wiele z setek osób mówi, że nie wie co robię, to znaczy, że nie robię nic wartościowego. Może nie jestem tu potrzebna.

I kiedyś przyszła refleksja. „A co to w ogóle za argument, że on nie wie, co ja robię? Ja przecież też nie wiem, co on robi! 😀 Ogólnie wiem na czym polega praca X, ale dane zadania tej osoby nie są mi znane w szczegółach. Ale nie podważam sensu jego istnienia w firmie. Widocznie jego przełożony, zespół go potrzebują. A w jego obszarze kompetencji też istnieje mnóstwo problemów, które mógłby rozwiązać, a one nadal występują.”.

Na prelekcji Geek Girls Carrots w tym roku, gdzie mówiłam o mojej pracy, jedna dziewczyna zapytała: „Czy dostajesz uznanie ze swoją pracę? Czy Cię ktoś docenia i chwali?”. Chciało mi się zaśmiać. 🙂 Bo nigdy jeszcze nie słyszałam tylu negatywnych opinii jak w tym roku. I powiedziałam jej tak:

Im więcej robisz, kiedy awansujesz, zabierasz się za blogowanie czy cokolwiek, co dotyka większej liczby osób, tym więcej pojawia się jednostek negatywizmu, hejtu i krytyki. Musisz nauczyć się samemu oceniać i doceniać wartość swojej pracy. Siebie chwalić za coś fajnego, co zrobiłaś. I, oczywiście, było też wiele pozytywnych komentarzy (choć tu jednak ludzie są mniej skorzy). 😛 Jednak to nadal opinia. A co jest faktem? To, że przedłużli Ci umowę, dali podwyżkę oznacza, że ludzie, którzy Cię zatrudniają, potrzebują tego, co robisz. To, że problem, który rozwiązujesz i cel, który chcesz osiągnąć ma jakieś parametry. A to możesz próbować mierzyć i samemu stwierdzać czy jest zmiana. I poprawa w firmie jest ważniejsza niż to, jaką ktoś ma na ten temat opinię.

Na pewno wartość jaką dostarczasz klientom czy wewnętrznym klientom (pracownikom) jest szalenie ważna. To im mamy poprawić warunki. I trzeba brać to pod uwagę. Jednak opinia nie może stanowić całej prawdy. Tym bardziej, kiedy w kilkuset osobowej strukturze po prostu nie wszyscy powiążą daną akcję z efektem, nie muszą rozumieć zależności w całej organizacji i nie dowiedzą się o każdej rzeczy (jak się okazuje, nawet kiedy podajesz informację na tacy, nie każdy jest tym po prostu zainteresowany, żeby się dowiedzieć. Jednak opinię zawsze ma i nie omieszka się nią podzielić.) 🙂

Z akwarium w ocean

Do tej pory czułam się jak ryba w akwarium. Praca miała określone ramy. Projekty miały zasady, układy, w które wpasowywałam techniki pracy analityka. Nie obywało się bez problemów, błędów czy frustracji, ale jednak było to dość określone, przewidywalne, ogarnialne. Celem było wyprodukowanie czegoś, wykonanie zadania, zadowolenie szefa. 

Teraz pracuję w tak wielkiej strukturze, z tak wielką liczbą zależności nad tak dużą liczbą aspektów (poza twardymi również nienamacalnych, miękkich, zależnych od ludzi), że ta kuweta mnie przerosła. Nie ma pewnych odpowiedzi. Są próby i sprawdzanie. Mam do rozwiązania kwestię, która jest rozsiana w całej firmie, sięga nieprzewidywalnych w swoich reakcjach ludzi i rynek.

Czuję, że jestem w oceanie. Tu nie ma granic. Nie można przewidzieć wszystkich prądów ani jak fale odbiją się o szybkę akwarium. Jest ogrom, nieprzewidywalność i nadzieja, że skoro znasz się na oceanach, umiesz pływać i masz ekipę mądrych ekspertów i przyjaciół za wsparcie, to może uda Ci się dotrzeć do celu. 

To zdjęcie ilustruje rozmiar wsparcia w najtrudniejszych momentach od najbliższych ludzi w robocie 🙂

Lider, dla którego chciałabym pracować

Jakieś ponad 2 lata temu powiedziałam Michałowi: 

– Wiesz, chciałabym mieć takiego lidera, że kiedy go słucham, to widzę, że ma wizję, dla której chciałabym pracować. Ja mam tyle zapału do pracy, tylko nie widzę, komu miałabym go poświęcać, żeby to miało jakąś wartość i sens.   

– Mało jest takich ludzi. Nie wiem czy kogoś takiego spotkasz.

Przypominam sobie tamtą rozmowę ponad 2 lata temu i widzę, że… spotkałam. W mojej firmie. Mam lidera, który nie zajmuje się korpo-pierdołami, ale tym, co jest najważniejsze dla firmy i dla ludzi. Osobę, której zależy na ludziach, na sensie, na wartości. Która daje zaufanie i pole do działania tak, jak uważam za słuszne. Która wspiera jak tylko może. Która wnosi mądre pytania, inspiruje swoją ogromną wiedzą, od której mogę się uczyć. I choć jest wiele problemów, heroicznego wysiłku i frustracji, to jest tak, że lepiej bym tego sobie nie wymarzyła. Bo walczę w słusznej sprawie. U boku ludzi, którzy sprawiają, że jest warto. 

Rozwój i dyskomfort

W tym roku spisałam swoją hierarchię wartości. W różnych aspektach życia przewijało się to, że moją najważniejszą wartością jest rozwój. A skoro tak, to nieodłącznym elementem będzie dyskomfort. Jeśli czujesz się wygodnie i pewnie w tym, co robisz, to znaczy, że robisz to, co już masz opanowane i nie rozwijasz się tak, jak byś mógł. To nie jest apel do każdego, że ma myśleć tak samo. Jeśli Twoją wartością jest spokój czy bezpieczenstwo, to myślę, że powinieneś wręcz odwrotnie. Określ swoją własną hierarchię wartości: http://beanalyst.com/how-to-define-a-value-hierarchy-for-you-or-your-company/

Skoro tak cenię rozwój, to będę zabierać się za coraz trudniejsze rzeczy. Będę podnosić poprzeczkę i oczekiwać od siebie czasem za dużo. A jeśli tak będzie, to naturalnym towarzyszem będzie dyskomfort, frustracja i porażki. To będzie druga strona medalu. 

I w tym roku zdobyłam kluczową umiejętność. Nauczyłam się znosić frustrację. Mimo, że się nie udaje, pojawia się ból, przykrość, żal, bezsilność, bezmiar złości i chce się nie raz pierdolnąć to wszystko i się załamać, to wkurwię się, poryczę, wybiegam, wyżalę komuś i idę dalej. Siadam i myślę, jak można inaczej. I próbuję.      

Branie się za coraz większe tematy powoduje, że czuję się czasem jak nieudacznik, że zawiodłam, że jestem słaba, nie dość dobra. Ale wtedy czasem przychodzi refleksja, w szczególności, kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy przychodzą po pomoc w rozwiązaniu ich problemu. Męczą się z czymś, co dla mnie jest do rozpykania w 5 minut. I wtedy widzę, że ja po prostu biorę się za dużo większe ciężary niż kiedyś.

Ten rok dobiegł końca. Choć był masakryczny, to dał mi doświadczenie, jak wiele jestem w stanie znieść. Dał wiarę, że z nową siłą i mądrością poukładam to lepiej.

A w tym roku dowiedziałam się, że opowiadanie sobie swojej własnej historii o tym, co przeżyliśmy, to 1 z 5 sposobów, by nadawać życiu sens.

Zbuduj fundamenty pracy marzeń jako analityk

Dołącz do 6000 analityków i otrzymaj PDF ze wskazówkami.
Poznaj też serię innych bezpłatnych materiałów i aktualizacje o bieżących projektach

Cześć, jestem Hania.

Jako strategiczny analityk biznesowy na pograniczu zarządzania i IT zapewniam, że projekty i działania w organizacji przynoszą wartość biznesową. Dostarczam kompetencji analitycznych managerom i zarządom z Polski, Niemiec i Szwajcarii przy tworzeniu strategii oraz wdrażaniu jej w kilkuset osobowej międzynarodowej organizacji.

34 komentarze do “Podsumowanie roku 2019 (nie z bloga)”

  1. Myślałaś żeby z czymś takim wystąpić na TEDx ? – mocno motywujące, właśnie kiedy mamy poczucie że coś się nie udaje i czujemy się winni. Dzięki! Pisz więcej takich podsumowań!

  2. Dzięki za ten tekst Haniu. Niesamowity ładunek emocjonalny.
    Do tej pory myślałem, że jesteś algorytmem wyszukującym/wymyślającym najlepsze rozwiązania 🙂
    Tu pokazałaś, że jesteś bardzo ludzka i potrafisz wiele więcej niż jakaś tam analiza biznesowa 🙂
    Powodzenia w Nowym Roku!

    1. Hehe 😛 Algorytmem. Oj jestem wrażliwa, aż czasem za bardzo. 😛 Algorytmy to skurupka ochronna. Jak się analizuje, to się mózg przełącza na drugą półkulę i emocje tak nie zalewają. Stąd może wrażenie chłodu. Dziękuję Ci za komentarz, Piotr. 🙂 Tobie również życzę powodzenia i najlepszego w tym roku 🙂

  3. Dziękuję za ten artykuł, daje do myślenia.
    Pytanie jakie mi się nasuwa, to czy warto tak pracować? Wiadomo że w naszym zawodzie ciągle się trzeba uczyć, ale żyć w takim stresie do końca zawodowej aktywności?
    Aktualnie robię rzeczy poniżej moich kwalifikacji i umiejętności. Z jeden strony to źle, bo się wolniej rozwijam (coś tam zawsze się jednak uczę), ale z drugiej strony mogę się zaangażować w co innego poza pracą.

    1. Zgadzam się. Świata nie zbawisz. Po co marnować swoją największą energię walkę z wiatrakami, kiedy lepiej ją zainwestować w coś co da większą satysfakcję a nie będzie obarczone takim kosztem emocjonalnym. Życie to nie tylko walka z problemami. Gdy się ma w pracy same problemy do rozwiązania bardzo łatwo o wypalenie zawodowe. Powiem tak. Póki masz lidera wspierającego zostań. Jak tylko zmieni się lider – uciekaj. Teraz wydaje Ci się że tak ma być, tak jest dobrze, że problem jest w Tobie, i że to Cię rozwija. Wiesz mi – Nie rozwija. Jak to mówi przysłowie: „Co nas niezabije, to nas wzmocni”. Też w to wierzyłam. Ale teraz NIE. Nie zabije, ale sponiewiera, i trzeba sobie zadać pytanie po co? Pieniądze i rozwój są wszędzie w każdej kolejnej firmie, ale czy będę obarczone takim wysiłkiem? To nie Westerplatte. Nie musisz tam 'polec’.

      1. Asiu, dziękuję Ci za komentarz. Masz rację, że nie ma sensu walczyć, jeśli się nie da nic zmienić przy zastanej sytuacji czy jest to niewspółmierne do korzyści. Każda rzecz, której się podejmujemy ma jakiś koszt, m.in. emocjonalny i trzeba ocenić indywidualnie, czy jest to dla mnie personalnie warte zachodu w zestawieniu z tym, co mi to da, czy ja chcę taki koszt zapłacić.
        2/3 z mojego stresu było spowodowane przeżyciami prywatnymi. 3 największymi wstrząsami od kilku lat wywalającymi życie do góry nogami. To stres, którego się nie da ominąć. A potęguje to jak przeżywasz problemy w pracy. Nie możesz wyjść z pracy i odetchnąć, bo poza pracą jest jeszcze gorsza sytuacja. Nie mogłam już z tym nic zrobić, tylko to przetrwać.
        Każdy indyidualnie musi sobie odpowiadać na takie pytania. I sytuacja Twoja jest inna niż moja jest i była z bardzo wielu względów, których się pod jednym artykułem nie rozstrzygnie w komentarzach 🙂
        Od wielu ludzi słyszę, że coś tam to pasmo sukcesów, same jasne strony. A to tak nie jest. Wszystko ma jasne i ciemne, sukcesy i porażki, benefity i koszty. Chciałam rzucić światło na tę drugą stronę również, bo obie są prawdziwe.

    2. Dodam, że poza pracą rozwijam się w innym obszarze, ale wykorzystuję to w pracy, więc docelowo liczę, że mi się to opłaci. Miewam też wyzwania w pracy, nawet spore i jest to dla mnie źródłem satysfakcji, bo sobie z nimi radzę i jest to doceniane. Nikt mnie nie hejtuje, chociaż zdarzają się trudne osobniki, z którymi każdy ma problem.
      To co opisałaś jest przerażające. Byłem kiedyś w podobnej pułapce, stres mnie zjadał, nic nie wychodziło, za dużo projektów, toksyczne środowisko. Zwolniłem się, odpocząłem, przemyślałem wszystko i zacząłem od nowa gdzie indziej, ale nadal jako analityk, bo w tym jestem dobry. To była najlepsza decyzja w życiu. Nie twierdzę, że to lekarstwo dla każdego, bo czasem trzeba zmienić nie tylko pracodawcę, ale i zawód (albo co innego niż pracę), ale nie wyobrażam sobie życia w takim stresie latami.
      Stres do pewnego stopnia jest potrzebny i mobilizujący, potem niszczy człowieka. Więc porady, że trzeba wychodzić ze swojej strefy komfortu są bardzo niebezpieczne.

      1. Zgadzam się z Wami. Szukanie motywacji i ciągły rozwój jest fajny, ale trzeba też znać umiar i czasem wiedzieć kiedy odpuścić. Prawdziwe życie jest poza pracą 🙂

    3. 2/3 stresu wynikało z sytuacji prywatnych, czego nie rozwlekałam tutaj. W pewnym sensie musiałam życie zaczynać na nowo. 3 przełomowe bardzo trudne zdarzenia.
      Masz rację, że czasem nie warto się pałować w pracy. Też zmieniałam firmy i projekty. Nikomu nie daję rad, że ma coś robić jakoś. Dzielę się swoimi przeżyciami.
      Jedyne co mówię, to że trzeba sobie samemu odpowiedzieć na pytanie jaka praca jest dla Ciebie, jakie masz wartości.
      Jak wybrać zawód? http://beanalyst.com/how-to-choose-a-profession/
      Czy analiza biznesowa jest czymś dla mnie? http://beanalyst.com/how-to-check-if-business-analysis-is-something-for-me/
      Jak zdefiniować swoją hierarchię wartości? http://beanalyst.com/how-to-define-a-value-hierarchy-for-you-or-your-company/
      Nie ma jednej drogi dla każdego takiej samej. Ta sama rzeczy dla jednego będzie dobra, dla innego zła. Jeśli dla kogoś liczy się rozwój, to zupełnie inne wybory będzie podejmował niż jak ktoś ceni spokój czy bezpieczenstwo – wszystko zależy od cech danej osoby, wartości, etapu życia, itd.
      Nie można ogólnie powiedzieć, że coś jest dobre. Bo to zależy dla kogo i do czego.

  4. Hej Hania 🙂 dziękuję Ci bardzo za ten wpis. Zwykle się nie udzielam i to mój pierwszy komentarz na twoim blogu, ale śledzę Twoją działalność internetową od kilku miesięcy i muszę powiedzieć, że to między innymi Ty i Twoje notki, filmiki, podcasty umożliwiły mi to, że bez żadnej wcześniejszej styczności z analizą, software developmentem, agilem, scrumem itd., wzięłam udział w rekrutacji na analityka biznesowego w dużej firmie IT i się dostałam! 🙂 Rzuciłam poprzednią pracę, gdzie stałam w miejscu i byłam coraz bardziej nieszczęśliwa i od początku stycznia dumnie rozpoczęłam karierę BA. Jeszcze nawet się nie wdrożyłam, nic praktycznego jeszcze nie zrobiłam, także dyskomfort jest duży, ale jestem bardzo optymistycznie nastawiona i dziękuję Ci za Twój ogromny, choć nieświadomy udział w tej zmianie. Pozdrawiam serdecznie!

    1. Cześć Kasiu 🙂 Dziękuję Ci za komentarz 🙂 Tak to jest, że jak się ktoś nie odwezwie, to nie wiem jaki miało to efekt. Dziękuję, że się udzieliłaś. Jest mi bardzo miło słyszeć, że skorzystałaś z materiałów blogowych i dzięki temu dostarałaś pracę! 🙂 Rozumiem, że teraz jesteś szczęśliwsza i dumna. Bardzo się cieszę! To niesamowite usłyszeć coś takiego w efekcie na coś, co się zrobiło. I gratuluję Tobie, bo materiały materiałami, ale to Twoje zaangażowanie, praca i wysiłek Cię tam zawiodły.
      Życzę Ci zapału, ale też cierpliwości i docenienia dla siebie. Ja też czułam czasem, że za wolno się wdrażam i nic nie robię, ale potem jednak wracało, że dobre wdrożenie jest w cenie, bo nie zrobiłam go wystarczająco pędząc do produkowania czegoś. Fajnie jakby udało Ci się złapać jakiegoś mentora, to może taka doświadczona osoba wspierałaby Cię też mentalnie i doradczo w tym procesie.
      Przesyłam uściski! 🙂

  5. Hania, uszy do góry! Życie jest po to, aby żyć! 😉
    Nie spodziewałem się takiego artykułu, ale myślę, że dla Ciebie i dla nas (odbiorców) był potrzebny. Pokazuje, że jesteś człowiekiem, a nie robotem. Z tego co pamiętam, masz silnego Partnera w FRISie, więc to naturalne, że to wszystko co Cię otacza (ludzie, emocje, nastroje itp.), bierzesz do siebie i jest to dla Ciebie bardzo ważne. Natomiast, trzeba pamiętać, że to jednak tylko praca.
    Wyjedź na dłużej, spędzaj więcej czasu z najbliższymi, znajomymi. Oderwij się od świata IT, aby zobaczyć piękno prawdziwego świata 😉
    PS. Cieszę się, że podzieliłaś się tym artykułem. Wiedz, że inni też mierzą się z takimi wyzwaniami – na mniejszą lub większą skalę.
    Trzymaj się i jeszcze raz – uszy do góry! Robisz świetną, wartościową robotę!

  6. Ja też tak mam, ciągle pod górkę, widzę swoje błędy, niedociągnięcia, niezauważając ile udało się osiągnąć, patrząc na innych, że im to się zawsze udaje, ciągła walka w świecie ciągłych zmian, pod ostrzałem opinii innych.
    Dlatego po prostu napiszę, że 'Dziękuję za ten wpis’ teraz jest mi trochę łatwiej 🙂

    1. Bardzo się cieszę, Aneta, że jest Ci łatwiej. Trzymam kciuki za Ciebie. Żeby było możliwie ambitnie, ale też, żebyś umiała docenić wartość tego, co już jest i sama siebie chwaliła za to, co zrobisz fajnie. I trochę spokoju, żeby mieć siłę i przestrzeń na dobre wybieranie kolejnych kroków. Uściski.

  7. Tekst – petarda! Wow! Naprawdę. Pokazuje, że każdy (no, prawie;) jest przede wszystkim człowiekIem, a dopiero potem analitykiem, menedżerem, lekarzem, policjantem czy przedszkolanką..
    Sam mam podobną (choć nie identyczną) sytuację w robocie – zmieniłem rolę z analityko-testero-murzyna na PO’sa i po tych kliku tygodniach „nowych wyzwań” mogę się podpisać pod wieloma Twoimi stwiedzeniami. Najbardziej chyba pod ikonografiką systemy IT vs. ludzie (brylant!) oraz porównaniem rzeczywistości do oceanu – jakie to prawdziwe.. Jakoś lżej się robi człowiekowi na kopule, kiedy tak bezpośrednio nazwie się rzeczy, które się gotują w środku. Dzięki serdeczne za te akapity, warte co najmniej najprzedniejszego piwa;]

    1. Cieszę się! 🙂 Taki był zamysł. Że każdy jest człowiekiem ze wszystkimi konsekwencjami. Fajnie, że tak to odebrałeś.
      „analityko-testero-murzyna” 😛
      To życzę powodzenia jako PO! I czekam na to piwo. 😀 Najlepiej miodowe. 😉

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koszyk